Co nas czeka po drugiej stronie?
Wychodzimy poza granice komfortu, czy pokonujemy bariery? Rzucamy kości i przekraczamy Rubikon niczym Cezar. Podejmujemy decyzje wobec których nie ma już odwrotu. Usłyszanego nie da się od-usłyszeć, zobaczonego od-zobaczyć, przeżytego od-doświadczyć.
Każdy ma swoje “po drugiej stronie”, dla jednych to będzie rozwód, wyprowadzenie się z miasta na wieś (lub odwrotnie), urodzenie dziecka, porzucenie dotychczasowej kariery i rozpoczęcie nowej, trudna operacja, choroba… Rytuał przejścia może być bolesny, a najczęściej towarzyszy mu lęk. Musimy przeorganizować całe swoje dotychczasowe życie, na nowo zbudować listę wartości i priorytetów. Nie wiemy co czeka na nas potem. Podejmujemy ryzyko – niekiedy świadomie, niekiedy zmuszają nas do tego okoliczności.
Lęk przed zmianą jest tylko drugą stroną medalu lęku przed utratą. Boimy się tego, co nowe, nieznane, nietypowe to zagraża ono naszemu status quo. Zanurzamy się w naszej codzienności: jemy na śniadanie zawsze tę samą owsiankę, do pracy jeździmy zawsze tą samą trasą, a kawę pijemy tylko o 10.30. Regularność, powtarzalność daje nam poczucie bezpieczeństwa. Odrzucając jednak lub tłumiąc, to co nowe, to, co tylko “być może” dochodzimy do granicy absurdu: zamykamy się w naszym, często niewygodnym, ale dokładnie znanym świecie, wyłącznie dlatego, że nie wiemy co będzie (!), gdy ten świat zniknie.
Tylko…czy naprawdę tracimy tak wiele? Tkwiąc w samotności lub toksycznej relacji, w wyczerpującej pracy z niemiłym szefem, w ciasnym mieszkaniu. To tak jak nosić zawsze te same buty bez względu na to, że są za ciasne, rozeszły się, albo w ogóle nie są (a może nigdy nie były wygodne). W tradycji chińskiej przez ponad 10 wieków popularny był fetysz małych stóp: dziewczynkom krępowano tę część ciała, bandażowano, łamano kości, tylko po to, by zachować by móc zmieścić się w jak najmniejszym rozmiarze. Dziewczynki, a później kobiety, nie były potem w stanie normalnie chodzić, a ból, będący efektem zabiegów, towarzyszył im do końca życia.
Dlaczego tak często sami bandażujemy sobie stopy i łamiemy kości, po to, aby lepiej wpasować się w otaczający nas świat. Czy my, rezygnująć z naszego “teraz”, aby na pewno coś tracimy? A może po drugiej stronie jest jednak zysk? Nie trzeba być wziętym księgowym, aby dokonać realnego bilansu: nie z naszych przyzwyczajeń, schematów i konwenansów. Czy nasza strefa to na pewno strefa komfortu? Czy nie warto zaryzykować po to, aby móc rosnąć?
Comments
Tak bardzo dla mnie ten tekst…