Tag Archives: ciąża

Karuzela gra!

Halo, siemeczka, elo, to ja, nadaję tutaj na żywo, prosto z macierzyńskiego frontu. 

Jako że mój wymarzony potomek skończył niedawno dwa miesiące, to sytuacja jest zmienna. Raz wygląda na opanowaną, a innym razem…innym razem po prostu w ogóle nie wygląda.

Moje dziecko bywa nieodkładalne, jest w stanie nie spać przez większość dnia i uciąć sobie zaledwie 3-4 dwudziestominutówki. Bywa też płaczące na rękach, bo akurat chciałoby podziwiać świat, a nie gapić się w ciągle tę samą matczyną gębę, która, nie czarujmy się, rzadko wygląda jak z żurnala. Najlepszą inwestycją w życiu okazało się nie mieszkanie, nie auto, nawet nie kupione po taniości dolary, lecz karuzelka. Karuzelka sprawdza się w najbardziej kryzysowych momentach, byleby tylko pokazywał się lisek i nie pokazywał się jeżyk. Zazwyczaj udaje mi się odgrzać obiad i nastawić pranie, czasem udaje mi się także obiad zjeść, a praniu nie pozwolić skisnąć w pralce. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie kolejny dzień.

A przynosi często nowe wspaniałe umiejętności, jakimi są na przykład: puszczanie baniek ze śliny, wodzenie wzrokiem za zabawkami, przesypianie w nocy 3 godzin bez jedzenia, próby chwytania za wszystko, co znajdzie się w zasięgu małej rączki i cała gama dźwięków komunikujących różne potrzeby: oooo, oooyyy, auuu, euu, agu, ggh, ym, ege, ełe…

Niestety, ani znajomość 3-4 języków obcych, ani nawet (w przypadku ojca) języków programowania, nie przybliżyła nas do rozumienia dzieciowego, co z kolei rodzi ogromną frustrację po obu stronach. Dziecko po kilkukrotnym zakomunikowaniu, że „auuu”, zaczyna powtarzać „auuu” z większą zawziętością – nadzieja na bycie zrozumianym niknie z oczu, pojawia się za to wydęta dolna warga. Aż w końcu bardziej żałośnie brzmiące „auuu”, zamienia się w płacz, krzyk i lament. Rodzic, na początku w popłochu, obecnie z nieco większym spokojem, rozumie, że dziecko coś mówi i czegoś konkretnego się domaga, lecz próbując odgadnąć, co akurat „auuu” znaczy, wybiera z repertuaru potrzeb, których nie jest aż tak dużo (jedzenie, spanie, kupa, siku/pełen pampers, bolący brzuszek, nuda, potrzeba bliskości i uwagi), akurat nie te, co trzeba. 

I życzę sobie medal za zasługi, krzyż walecznych normalnie, za każde „auuu” odgadnięte zanim zamieniło się w płacz, za każdy obcięty miniaturowy paznokieć, wymianę pampersa oraz odłożenie z rąk do kołyski bez obudzenia dziecka, za każde nieobsikanie twarzy (w przypadku małych chłopców) w czasie przewijania, za każdą stópkę nie wsadzoną w kupę (również w czasie przewijania). 

Koło 5 rano dziecko, w przeciwieństwie do rodzica, gotowe jest do zabawy. Podnoszę głowę i mówię błagalnym tonem: proszę, śpij jeszcze…Odpowiada mi najradośniejszy na świecie bezzębny uśmiech, taki pełną gębą i od ucha do ucha, specjalnie dla mnie i na mój widok. I zaczynam wtedy rozumieć dwie rzeczy.

Po pierwsze, spania już nie będzie.

Po drugie, za ten uśmiech, prawdopodobnie już do końca moich dni, dam się choćby pokroić.

W głowie gra mi „Obracam w palcach złoty pieniądz” w wykonaniu Krzysztofa Zalewskiego, który ostatnio zasłynął swoim autorskim wierszem o gwiazdkach. I mimo iż ze zmęczenia i niemocy ciekną mi łzy, czuje, że wygrałam w życie. 

A każdy instagramowy mem od whose_your_daddy uświadamia mi, że dopiero stoję w bramie tego całego wesołego miasteczka atrakcji, zwanego rodzicielstwem.

CDN

Kokon

Dzisiaj zauważyłam, że moje myśli falują, jak morze na wietrze. To nieustanne przypływy i odpływy przeżyć, a tam w środku dzieje się więcej niż kiedykolwiek mi się wydawało. Wyszłam na balkon, żeby złapać trochę słońca. Mimo temperatury odsłoniłam rękawy. Wyciągnęłam twarz i ręce do słońca. Stałam tak chwile, aż spostrzegłam czy przypomniałam sobie, że tuż za mną stoi mój kokon. Usiadłam i odprężyłam się. Słońce padało prosto na moją twarz, piło każdy promień spragnionymi haustami. Miałam wrażenie, że słońce przenika przez skórę prosto do mojego wnętrza, ładuje się cała jak baterie słoneczne. Moje myśli skupiły się na łagodnym kołysanie kokonu.

Pamiętam kiedy go kupiliśmy, jakieś trzy lata temu. Jeszcze nie mieliśmy chyba wszystkich mebli, ale wykosztowalismy się na niego (musiał być właśnie ten, droższy!), bo tak o nim marzyłam. Wyobrażałam sobie jak to raptem za chwilę będę w ciąży i będę sobie w nim odpoczywać, a zaraz potem kołysać maleństwo. A potem przyszły problemy. Niepłodność, smutek, złość, nieporozumienia, niemoc. Kokon stał, nigdy nie było mi w nim do końca wygodnie, nigdy tak, jak marzyłam. Do dziś.

Delikatne kołysanie, prawie nieodczuwalne. Ogarniający moje ciało spokój. Poczucie, że wszystko jest dobrze. Czujesz syneczku? Czy tak właśnie czujesz się w moim brzuchu? Czy czujesz to, co ja? Czasem radość, czasem lęk. Czy mnie już kochasz, tak, jak ja kocham Ciebie, chociaż jeszcze nie przyszedłeś na świat?