Tag Archives: rozwój osobisty

List wdzięczności

Od dłuższego czasu mielę sama ze sobą temat wdzięczności. Próbuję prowadzić “dziennik wdzięczności”, specjalnie kupiłam do tego mały notes, najładniejszy jaki znalazłam, żeby swoim wyglądem zachęcał mnie do korzystania. Mimo to, nie udaje mi się codziennie zapisać choćby dwóch, trzech punktów.  Nie dlatego, że nie mam za co być wdzięczna, bo wiem (już teraz wiem!), że każdego dnia, nawet najgorszego, można znaleźć do tego powód. 

Nie korzystam jednak codziennie ze swojego pięknego dzienniczka, ponieważ… cały czas jestem zajęta czymś innym, moja codzienna uwaga nie jest skupiona na przeżywaniu pozytywnych, przyjemnych i radosnych momentów, ale na liście zadań do zrobienia, ewentualnie na tym co akurat poszło nie tak: to kawa się skończyła, to poplamiłam ulubioną bluzkę przy śniadaniu, ot proza życia. Nie ma w tym nic specjalnie dziwnego, tak działa nasz mózg, który przez miliony lat wykształcił taki mechanizm po to, by odpowiednio szybko reagować na coś negatywnego (i tym samym nas chronić).  Poza tym mój wewnętrzny krytyk pilnuje, abym była zajęta różnymi ważnymi (i poważnymi!) sprawami, a według niego, mam wrażenie, wdzięczność do kanonu spraw ważnych i poważnych nie należy. 

W kontekście mojej praktyki wdzięczności sprowadza się to jednak to tego, że nie mogę jej praktykować i cieszyć się na przykład pyszną kolacją, bo muszę myśleć o tym, że zaraz po jedzeniu trzeba poskładać pranie, które już trzy dni wisi na suszarce w korytarzu i mnie to denerwuje, albo zamartwiać się czymś, co będzie za 3 tygodnie. Sami rozumiecie. Takie priorytety w życiu. Cały ambaras polega na tym, że jak się z takimi priorytetami rosło ileś tam naście-dziesiąt lat to ogromnie trudno się teraz przestawić. Wszystkie moje życiowo-poglądowe update’y i upgrade’y nie wchodzą tak łatwo jak na Windowsie, muszę się przy nich naprawdę pomęczyć i ostro nieraz pogrzebać w wewnętrznym kodzie, przy czym non-stop wyskakują errory, łącznie z 404. Przeprogramowywanie samego siebie jest, jak sądze, trudniejsze niż planowanie trajektorii lotu na Marsa, tym bardziej, że nad lotem pracują dziesiątki-setki specjalistów, a nad moim rozwojem ja sama, samouk-amator. 

Niemniej jednak mielę, przemielam i zmielam wdzięczność w poprzek i wzdłuż, przy okazji wyrabiając w sobie nawyki uważności na swoje własne potrzeby i świat wokół. To, że zaczęłam różne rzeczy zauważać i odkrywać na nowo, to krok milowy w całej mojej dotyczasowej drodze i mój osobisty mały sukces. Widzę, teraz wystarczy tylko widzianemu nadać odpowiednie znaczenie, wagę i miejsce. Tymczasem tym widzianym, a przynajmniej od czasu do czasu zauważanym dzielę się z wami.

10 kategorii, w których warto szukać powodów do wdzięczności

  1. Otaczający nas świat: pogodę, powietrze, kwiaty za oknem, śmieszą scenę widzianą z okna tramwaju. 

Ewidentnie preferuję alternatywne źródła energii, bo działam na baterie słoneczne, ale też wodne i świeżo-powietrzne. Doceniam te momenty, kiedy mogę wystawiać nos i kończyny do ciepełka (a nie muszę chronić się przed zimnym deszczem i wiatrem), przespacerować się po okolicy oddychając pełną piersią (a nie maseczką antysmogową), albo posłuchać szumu rzeki lub morza, który zawsze działa na mnie kojąco i cieszyć wzrok jaskrawymi barwami kwiatów oraz podziwiać ich miernie tkaną konstrukcję. Jeśli jednak zjawiska przyrody ani was specjalnie nie grzeją ani nie cieszą, to na szczęście na nich świat wokół się nie kończy. Na ulicy, w tramwaju, w witrynie sklepowej i na ścianie budynku możemy dostrzec coś, co uczyni nasz dzień lepszym: rozbawi, zainspiruje, da do myślenia. Czy nie warto temu poświęcić chwili uznania?

  1. Możliwości naszego ciała

Paradoksalnie zaczęłam je doceniać i zauważać w momentach skrajnej niemocy i wtedy kiedy tych możliwości było najmniej. Kiedy wszystko boli, wcale nie można się ruszyć lub ciężko podnieść się z łóżka, to najdrobniejszy gest staje się wyczynem, a w głowie pojawia się myśl: wow, udało mi się dziś podnieść i nawet założyłam skarpetki!  I super się z tego wyczynu cieszę, jakby to było przebiegnięcie maratonu (co jest wg mnie wyznacznikiem ogromnych możliwości). Możliwości naszego ciała traktujemy jak pewniak i nie mówimy sobie: dziękuję Ci ciało, że przytaszczyłoś te wielkie torby z biedry, że dobiegłoś do tramwaju, że przesiedziałoś na tyłku 10 godzinę w pracy i dajesz radę. Chcemy ze swoimi ciałami robić niesamowite rzeczy, rzeźbić je dowolnie i kształtować. A czy nasze ciało jest nam dane jak glina, tworzywo, z którego mamy coś lepić, zmieniać, udoskonalać, dostosowywać? A może nasze ciała od początku są “gotowe” i nie musimy już nic z nimi robić. Może wystarczy je kochać i doceniać, choćby sprawne  nadgarstki i palce, bez których nie klikałabym tego tekstu.

  1. Możliwości naszego umysłu

Podobnie jak z ciałem, zaczęłam je doceniać w chwili, w której o wzbijaniu się na intelektualne szczyty mogłabym tylko pomarzyć. Zamiast ganić się za jedną rzecz, o której zapomniałam, zobaczyłam też 5 innych, o których udało mi się pamiętać. I chociaż pewnie nie dostałabym się do Mensy, nie umiem programować ani szybko liczyć, to wiem, że są informacje, które chwytam w locie, problemy, które z łatwością rozbieram na czynniki pierwsze, sprawy, które opisuje z lekkością ptaka sunącego prosto w chmury. Widzę, że składam słowa z liter, a ze słów dłuższe teksty i często przychodzi mi to z łatwością. Nadal jednak nie umiem sobie powiedzieć, że nie każdy tak ma i mojemu mózgowi/neuronom/połączeniom pomiędzy nimi nie skrobnęłam dotąd żadnej, choćby najdrobniejszej dziękczynnej litanii. A ty? Co potrafią Twoje neurony? Czy zasługują czasem na brawa?

  1. Życiowe okoliczności 

Kiedy ostatnio zepsuło się nam auto, byłam tym strasznie zdemotywowana, zła i narzekająca. No niefart. I w zepsutym aucie nie ma nic przyjemnego i radosnego, ale nie pomyślałam: uf, jakie to szczęście, że stać nas na naprawę w danym momencie i że akurat mechanik ma czas. Nawet w najbardziej pechowej i patowej sytuacji czasem składa się tak, że wyjście z dołka nie sprawia nam większego trudu. Tylko, czy my dostrzegamy to, że nie było tak trudno, czy może skupiamy się na tym, że wpadliśmy w dołek? Raczej, że to drugie. Stawiam swój świat do góry nogami i próbuje go odczarować. Spisuję listę dobrych rzeczy, jakie przydarzyły mi się w życiu, zbiegów okoliczności, przypadków, celowych działań, które się powiodły i nie próbuje ich falsyfikować: mam własny kąt, względną stabilność finansową, mam rodzinę, na której często mogę polegać, skończyłam studia, które chciałam… Jednym z punktów na mojej liście jest poznanie mojego męża (do czego przyczyniło się co najmniej kilka “okoliczności”, w tym sytuacja polityczna na świecie;)). I w pierwszej chwili mój tok myślenia przebiega tak: no tak tak, to szczęście, ale (włącza mi się nieustanne ALE) związki są przecież trudne. Uczę się nowych torów dla moich myśli: Poznałam mojego męża. Czy to szczęście i warto być za to wdzięcznym? Tak. I stawiam kropkę. 

  1. Nasze zalety i to jak z nich korzystamy

Z zaletami mam podobnie jak z tymi dobrymi okolicznościami w życiu. Wiadomo, że jakieś są… ALE. Jakieś nie takie. Mało praktyczne. Poproszę o inny zestaw. To wieczne “ale” i umniejszanie swoim zaletom i dokonaniom to też często nasz porządek dzienny. Mówimy, że jakoś wyszło, udało się, trafiło (ślepej kurze ziarno, w domyśle), zamiast: tak, ja tego dokonałam/dokonałem dzięki swoim umiejętnościom: dociekliwości, pracowitości, umiejętności analizy/syntezy, poczuciu humoru… Korzystamy z naszego repertuaru codziennie i to dzięki niemu radzimy sobie z światem. Wdzięczność samemu sobie za posiadane zasoby to podstawa miłości własnej.

  1. Bliskie osoby

Każdy z nas, o ile nie mieszka aktualnie na bezludnej wyspie, ma wokół siebie przynajmniej jedną bliską osobę, na której wsparcie może liczyć w trudnej sytuacji. Nie musimy się jednak znaleźć w środku dramatycznej sceny, żeby tę bliską osobę zauważyć i docenić. Że jest lub są. Że możemy z nimi czasem porozmawiać, spędzić czas, zrobić coś fajnego, że mamy czyj numer wpisać w połączenia SOS w naszym telefonie. 

  1. Miłe i życzliwe gesty

Życzenie miłego dnia przed panią ekspedientkę z żabki, porozumiewawcze spojrzenie z osobami w długiej kolejce, pomoc sąsiada z wniesieniem zakupów, zrobienie miejsca w autobusie, przyniesienie kawy przez koleżankę z pracy. Setki drobnych czynności wykonanych przez otaczających nas ludzi, sprawiają, że nasz dzień albo chociaż dany moment jest lepszy. Celebrujmy wdzięczność, za to co wnieśli do naszego życia choćby przypadkowo napotkani ludzie.

  1. Dobre wiadomości

To mogą być wiadomości dobre i radosne dla nas osobiście: pozytywna decyzja z banku/urzędu, dobre wyniki badań, albo dotyczące ludzi z którymi się stykamy: członka rodziny czy znajomych. Czy cudza radość nie smakuje tak samo dobrze jak nasza własna? Dobre nowiny mogą także wpłynąć ze świata mediów: rozwikłanie ważnej zagadki naukowej, posadzenie nowego lasu, wprowadzenie nowego skutecznego leku przeciwko jakiejś chorobie. Jeśli mamy wrażenie, że dany dzień to “czarny piątek” nawet jeśli jest wtorek, to zastanówmy się albo sprawdźmy: czy na pewno nic dobrego się dziś nie wydarzyło?

  1. Drobne przyjemności

Kolejna grupa drobiazgów, która w najbardziej ponury dzień wprowadzi promyk słońca. Jeśli żadne miłe wydarzenie, za jakie można okazać wdzięczność mnie dziś nie spotkało, to może doświadczyłam czegoś co sprawiło mi chwilową przyjemność? Mnie, nieposkromionym łasuchowi, najpierw przychodzi na myśl… jedzenie. Zanurzenie nie tylko swoich kubków smakowych, ale też myśli w ulubionym daniu czy kawałku ciasta, odczuwanie kropli wody na naszej skórze i zapachu ulubionego olejku w nozdrzach, ulubiona piosenka, film, poranna kawa, wycieczka do muzeum. Doznania zmysłowe i estetyczne to coś co wcale nie jest dane każdemu, a to, że mamy możliwość ich odbioru jest bardzo cenne.

  1. Czas

Najbardziej abstrakcyjny element na mojej liście. Coś zupełnie niezależnego od nas, co jest nam dane raz na zawsze. Ciągle powtarzamy: nie mam czasu. To jednak nieprawda! Mamy, nikt nam go nie zabiera, a my sami nim zarządzamy I choć nie w 100% decydujemy na co go przeznaczamy i w jakim zakresie (bo przecież w większości wypadków musimy chodzić do pracy i zapewnić sobie/rodzinie środki na utrzymanie), to tak naprawdę wiele zależy od naszych wyborów. Możemy go spędzać nieefektywnie, możemy nawet marnować i nikt tego nam nie zabroni. Możemy też z niego dobrze korzystać.

Podobno wdzięczność to droga na skróty do częstszego odczuwania szczęścia. Jest to szczęście bez stawiania warunków typu: będę szczęśliwa tylko jeśli/dopiero wtedy, gdy zbuduję dom, dostanę nową pracę, kupię tę lub tamtą rzecz. To droga do szczęścia tu i teraz. Prócz praktykowania wdzięczności własnej, pomóżmy w tym także innym i okazujmy naszą wdzięczność ludziom wokół. Dziękujmy ekspedientce za szybką obsługę, konsultantowi za miłą i rzeczową rozmowę, urzędnikowi za wyjaśnienie i załatwioną sprawę. To, co nic nie kosztuje bywa cenniejsze niż najdroższe waluty świata.

Tańcząć w ciemności. Rzecz o emocjach.

Emocje można podzielić na negatywne i pozytywne. Nie, nie można. To sugeruje bowiem, że niektóre emocje są dobre a inne złe (czy w jakiś sposób niewłaściwe). Nie ma czegoś takiego jak złe emocje. O wiele więcej racji ma podział ze względu na to, w jaki sposób je odczuwamy: jedne są dla nas przyjemne, inne niespecjalnie, część jest chwilowa, część zostaje z nami na dłużej lub pojawia się często, czasami ich siła jest wręcz powalająca, innym razem ledwie odczuwalna. Do emocji uznawanych za podstawowe należą smutek, złość, strach, wstręt (obok nich pojawia się jeszcze zaskoczenie i radość). Czy zdarzyło się Wam zatem myśleć kiedyś na przykład o smutku i złości, jak o czymś pozytywnym, cennym? Zakładam, że raczej rzadko, a z pewnością nie raz usłyszeliście, że kobieta ma się nie złościć bo złość piękności szkodzi, chłopaki nie płaczą, więc nie okazują smutku i nie wypada się bać, żeby nie wyjść na tchórza.

Pewnych emocji „nie wypada” okazywać, wydaje się, że nie wypada ich nawet czuć. Smutek, złość, strach, odraza są społecznie nieakceptowanym emocjami i podlegają ciągłej ocenie. Szperając w internecie znalazłam scenariusze zajęć dla dzieci szkolnych i przedszkolnych dotyczący wyrażania emocji: jednym z pierwszych ćwiczeń było „uporządkowanie” emocji w tabeli w kolumnach, odpowiednio je wartościując “na plus” lub “na minus”. Kwalifikujemy, pochwalamy lub potępiamy coś najbardziej naturalnego dla naszego ducha i ciała: proces emocjonalny zachodzi znacznie szybciej niż intelektualny. Pojawienie się emocji to kwestia milisekund (milisekunda = 1/1000 sekundy), a analiza intelektualna to minimum pół sekundy i więcej. Z naszej perspektywy to nieodczuwalna różnica. Z punktu widzenia reakcji naszego mózgu i ciała te dwa procesy dzielą epoki. Czy to, co czujemy rzeczywiście powinno być poddawane ocenie? Czy nie oceniamy czasem negatywnie samych siebie, tylko dlatego, że czujemy tak, a nie inaczej?

Skoro jednak od najmłodszych trenuje się w nas poczucie, że pewne nasze emocje, są “na minus”, to przestaje dziwić, jak wiele, już jako dorośli, mamy problemów z wyrażaniem oraz akceptacją tego, co dzieje się w naszym wnętrzu. Strach, złość, smutek i wstręt traktujemy jak czterech jeźdźców apokalipsy niosących zagładę i, z którymi za nic w świecie nie chcemy się spotkać. Wypieramy: budujemy gruby mur we własnej świadomości, odcinając część siebie od innych swoich części. Samodzielnie wykonujemy operację na żywym organizmie pozbywając się niektórych emocji tak, jak pozbylibyśmy się wyrostka robaczkowego. Z tym, że przy okazji wybebeszamy się z innych organów. Zaprzeczamy i odburkujemy: “Wcale nie jestem zła”, “Nie jestem smutny, tylko zmęczony, boli mnie głowa”. Udajemy, że naszych emocji nie ma. Upychamy je w kieszeniach, torebkach, plecakach i trzymamy. Jak trupy w szafie. Przenosimy i projektujemy: Zamiast na mamę lub szefa złościmy się na sytuację drogową i zbyt wolno jadącą windę. Możemy się też zastanawiać, czemu ten sąsiad jakiś taki nerwowy. Nie to co my. Somatyzujemy: leczymy i diagnozujemy migreny, zespół jelita drażliwego, kołatania serca, problemy skórne, nie zdając sobie sprawy, że ich przyczyna nie musi być fizjologiczna. Łykamy pigułki. Szkoda, że jednak nie ma pigułek na przykład na strach.

Strach to nasz system ostrzegania, tak jak sygnalizacja świetlna na drodze. Mówi nam, gdzie czai się niebezpieczeństwo i uruchamia mechanizm reakcji: ucieczki, zasłonięcia, walki, wołania o pomoc. Wyobraźcie sobie, że widzicie lwa, albo, bardziej prawdopodobne, pędzące na czerwonym auto, gdy jesteście na środku przejścia. Bez strachu kontynuowalibyśmy nasz ruch i z najpewniej zginęli zjedzeni przez lwa lub pod kołami. W niebezpiecznej dzielnicy, gdzie narkotyki i rozboje są codziennością nie przeżylibyśmy zbyt długo, a nie byłoby nikogo, kto powiedziałby, że nie warto tam spacerować.

Złość to także reakcja, która ma na celu naszą ochronę. Złością reagujemy gdy ktoś przekracza nasze granice, wyczuwamy zagrożenie, krzywdę. To nasza wewnętrzna forma protestu, niezgody na to, co dzieje się wokoło. Bez złości można byłoby dowolnie nas nękać, ranić, bylibyśmy w stanie przyjąć dowolną ilość niesprawiedliwości, wyzyskiwałoby się nas aż miło. Nikt nie stałby na straży naszych praw i wartości.

Smutek to także sygnał, że coś w naszym życiu jest nie tak. Smutek każe nam zwolnić, zatrzymać się, spojrzeć w prawo i lewo oraz przeanalizować sytuację. Daje nam czas na przygotowanie się do zmian lub zaakceptowanie nowej rzeczywistości, pobycie ze samym sobą. Jesteśmy bardziej czujni wobec świata zewnętrznego, a badania dowodzą, że w smutku dostrzegamy więcej szczegółów i lepiej je zapamiętujemy. Bez smutku nie mielibyśmy wystarczającej motywacji do pokonywania przeszkód, nie wkładalibyśmy wiele wysiłku w różne działania. Zaskakiwałyby nas codziennie nowe sytuacje i nie mielibyśmy szansy się z nimi oswoić. Przeszylibyśmy z uśmiechem przez życie, ile jednak tego życia umknęłoby nam między szparami szczerzących się zębów.

Wstręt zaczyna nas chronić niedługo po tym jak kilka komórek będących naszym zalążkiem przyczepi się do ścianki macicy. Odporność przyszłych matek jest niższa w I trymestrze ciąży i to właśnie wtedy reagują one nadzwyczaj gwałtownie na różne bodźce, szczególnie te związane z żywnością, unikając tym samym substancji potencjalnie szkodliwych dla dziecka. Obrzydzają nas pewne zwierzęta (szczury), ludzkie wydzieliny, a nawet niektóre zachowania (ach te caluśne ciotki!), właśnie po to by zniechęcić nas do kontaktu z możliwym zagrożeniem na przykład chorobą. Bez wstrętu pchalibyśmy ręce i kto wie co jeszcze, tam gdzie naprawdę nie trzeba.

Świat bez emocji nazywanych negatywnymi nie byłby rajem. A może i byłby… bez nas. Bez emocji nie mielibyśmy szans na przetrwanie. Tak, jak bez burczenia lub ssania w żołądku – nie wiedzielibyśmy, że jesteśmy głodni. Emocje, jeśli nie są powstrzymywane, nie zostają z nami na długo. Są jak fala: przypływa i odpływa. Jeżeli postawimy tamę, to prędzej czy później fala ją zerwie, rozsadzi i rozleje się po znacznie większym obszarze. Zatańczmy z naszymi emocjami, poświęćmy im chwilę i pozwólmy się poprowadzić, a odejdą od nas z ukłonem. Często jednak gdy próbujemy i zapraszamy nasze emocje do tańca, okazuje się, że musimy tańczyć w ciemności: próbujemy skomplikowanych figur, piruetów, potykamy się i deptamy sobie samemu po stopach. Wiemy bowiem jak je oceniać, a nie jak dotrzymać im kroku.

A taniec emocji jest znacznie łatwiejszy niż walc. Kroków podstawowych w walcu angielskim jest dziesięć, a w omawianym przypadku wystarczy pięć: dostrzeż, nazwij, poczuj, wyraź, zarządź. Wystarczy uznać istnienie emocji, nie tłumić jej, nie uciekać, uświadomić sobie swoje myśli, zauważyć jak zachowuje się ciało – ono pomoże nam je odpowiednio zidentyfikować. Pozbądźmy z naszymi myślami i reakcjami, zanurzmy się w fali i dajmy się na chwilę ponieść. Dajmy emocjom upust: śmiejemy się, płaczmy, wykrzyczmy (w poduszkę!), kopnijmy piłkę. Wyciągnijmy wnioski, zbadajmy przyczynę, nauczmy się siebie i świata.

Czy warto? Cogito ergo sum, powtarzaliśmy za Kartezujszem. Dziś wiemy, że myślenie wcale nie warunkuje naszego istnienia i że poczujemy zanim pomyślimy. Czucie jest wcześniejsze i pierwotne. Wynaleźliśmy już sztuczną inteligencję, która o wiele lepiej (i szybciej!) od nas rozwiązuje umysłowe zagadki i teoretyczne problemy. Myślenie może zastąpić maszyna. Czucie, jak dotąd, nie. To nasze emocje czynią nas wyjątkowymi. Zaprośmy je zatem do tańca, nawet gdyby miał to być taniec w ciemności.

#13 Noworoczne życzenia ode mnie dla mnie

Zamiast końcoworocznych podsumowań i noworocznych postanowień – życzenia. Odcinek o przymiotach, wartościach i tęsknotach.
Zapraszam do refleksji nad samym sobą, nad tym co było i jest oraz nad tym co jeszcze być może.