Tag Archives: kobieta

Moja historia

Mój syn przyszedł na świat 28 maja o 12:00 i już wiem jaki majowy moment chce zatrzymać na zawsze: jego pierwszy krzyk i tę chwilę kiedy położono go na mojej piersi i brzuchu. 

Nasze ciała były zmasakrowane po ogromnie trudnym porodzie, ale oboje przez tę chwilę poczuliśmy spokój. W sali nastała cisza. A mnie i mojemu mężowi napłynęły do oczu gorące łzy.

Poród, licząc od regularnych skurczy co 5 minut i trafienia na trakt porodowy trwał 8 godzin. Miałam za mało płytek, by dostać znieczulenie. Było  trudno, trudniej niż to sobie wyobrażałam, bo prawie 3,6 kilowy chłopiec to jednak dużo jak na moją miednicę. Gdyby nie cudowna położna, która wyginała mną na prawo i lewo, otwierając mi kości krzyżowe i ogonową, gdyby nie wsparcie i pomoc mojego męża to skończyłoby się cc. Już pod koniec  chyba tylko ta położna wierzyła, że się uda, a lekarz szykował narzędzia. Ktg wykonywane chyba co 2 minuty (takie mam wrażenie), cały czas pokazywało prawidłowe tętno maluszka, dawano mi zatem kolejną szansę, lub przedłużano, ciągle tę samą, o dwie minuty.

Dwa momenty były dla mnie straszne. Pierwszy, kiedy rozwarcie było już maksymalne, ale maluch ciągle nie mógł wejść w miednicę: płakałam i mówiłam, że nie dam rady, że boje się, że nie wytrzymam i zaraz umrę. Przy skurczach opadałam w tył i w dół, podtrzymywały mnie tylko silne ręce i ramiona mojego męża. Zdjęłam z siebie koszulę i zostałam zupełnie naga. Kręcący się personel nie miał dla mnie znaczenia. Byłam ja, mój mąż i wspierająca nas położna. I moje rodzące się dziecko.

Drugi, gdy musiałam przeć: klęczałam na łóżku, głowę opierając to o piłkę, to znowu o te silne ręce i potem leżąc na prawym boku, z lewą nogą w górze, trzymaną przez męża. Nikt nie musiał mówić, że widać główkę, że jasne włoski. Czułam to i parłam z całej siły wrzeszcząc, jak sądzę, najgłośniej w historii tego szpitala, i…nie udawało się. Skurcz się kończył, brakowało mi siły, a dziecko ciągle nie było „na zewnątrz”. A potem przychodził kolejny skurcz i znowu to samo… czułam, czułam, że to nie działa, a ja staram się już najmocniej jak umiem… I że już nie umiem bardziej.

Nie wiem czy to nacięcie, które poczułam, czy kilka kropli oksytocyny, które zdążyły napłynąć w ostatniej chwili, zanim zupełnie opadnę z sił, ale udało się. I mój mały wojownik, mój mały dzielny smok jest z nami. 

A potem ten spokój, nieziemski, magiczny, kiedy ciało moje i mojego dziecka spotkały się po raz pierwszy po drugiej stronie. Jakby tego wszystkiego, bólu i 8 godzin wcale przed chwilą nie było. I oczy mojego męża pełne łez. Miłość. Wdzięczność. Ciepło. Maluszek szukający piersi i pierwsze karmienie. My troje. Dotyk i czułość. 

Po 4 dniach miałam zjazd, ewidentny spadek po oksytocynowym haju, na dodatek zabrakło mi mleka, a maluszek był głodny i płakał. I ja płakałam, czułam się bezsilna i zagubiona, a moje ciało wycieńczone i obolałe. Dzięki wsparciu męża i położnej kryzys został zażegnany w mig. Pierwszy i już wiem, że daleko nie ostatni. 

W tym samym czasie jednak nie mogę się przestać zachwycać tym. jakie mój synek ma piękne uszka… czy istnieje na świecie coś piękniejszego?  Mój syn, cały mój świat. Wyczekany, wystarany i wymarzony. Mój cud. Nasz.

W połogu skrajne emocje to norma. Tylko ja jeszcze nigdy do tej normy nie wchodziłam i ze zdziwieniem, a czasem niepokojem, przyglądam się temu co robię i czuje: duma i radość, słodkie fotki z pierwszego spaceru, duma, że ładnie rośnie, szczęście i miłość gdy patrzę na, to oczywiste, najpiękniejsze dziecko świata, spokój, gdy łapczywie ssie moją pierś, irytacja, gdy karmienie ciągnie się w nieskończoność, bezsilność i zmęczenie bo jest 5 rano a ja jeszcze nie spałam, stres, że nie zdążę zjeść zanim się obudzi, zniecierpliwienie płaczem w ramionach taty, bo MUSZĘ jeszcze zrobić siku…lęk czy wszystko jest dobrze – czy nie śpi za długo, albo za krótko, czy wystarczająco dużo je, czemu zwymiotował…a co to za krostka na twarzy… 

Zanim dziecko jest gotowe do narodzin najpierw przez 40 tygodni rośnie i rozwija się  w kobiecym ciele. Kolejne 40 dni w tym samym ciele rośnie i rozwija się matka. Pod warunkiem, że ma ku temu sprzyjające środowisko. Ja chyba mam. Muszę tylko nauczyć się jak z niego korzystać.  Z niecierpliwością wypatruje własnych narodzin w połogowym bólu i łzach.

pamiątka

Pępek. Nasza pamiątka po życiu płodowym.

Ślad niczym niezakłócalnej więzi. Pamiątka trangresji, wiecznie przypominająca, że zostaliśmy urodzeni.

A Tobie? Co zostało z pierwszych chwil na tym świecie?

ciało

Ciało nieposłuszne
pogardzane
zawodne
w najmniej oczekiwanym momencie
podstawi nogę nieogoloną
lub pachę
wieczenie niegotowe
do lata
niegotowe w ogóle
ciało do krępowania
rzeźbienia wypracowania
krzywe kanciaste okrągłe
niemiłe dla oka
w dotyku niemiłe sobie.

Ciało wspaniałe
jedyne
nie ma drugiego takiego
i nie będzie dane
skończone
w swoim zamyśle
ze wszystkimi częściami
z palcami i krawędziami
lub bez
krzywe kanciaste okrągłe
do dbania
do kochania
mądrzejsze niż
ja.

dzień kobiet

To, co w kobietach fascynowało mnie zawsze najbardziej to modalność. Niezwykła umiejętność do czerpania z wszelkich możliwości jakie daje ludzkie ciało i umysł, ciągłej fluktuacji, łączenia ze sobą sprzeczności. Możemy być damą, chłopczycą, zwiewną nimfą, intelektualistką, artystką, prezeską i panią domu. Możemy być gorące i czułe, albo zimne i beznamiętne, możemy eksponować naszą seksualność, a możemy ją skromnie okrywać. Możemy być łagodne i wyrozumiałe, a zarazem okrutne i surowe, ciepłe i i wrogie, wstydliwe i śmiałe, niewierzące w siebie i odważne, gibkie i niezdarne. Możemy być dobrą wróżką i wiedźmą.

Każda z tych kobiet, każda z tych cech jest w nas (w mniejszym lub większym nasileniu), wystarczy sięgnąć po nią we właściwym momencie. 

Kobiecość zawsze wymyka się uporządkowaniu, nie można jej zamknąć, dookreślić, jednocześnie uchwycić wszystkich jej aspektów.  Kobiecość jest ruchem, falą, której można tylko dać się ponieść i porwać.

Kobieca siła tkwi w naszej złożoności i zmienności. 

Wszystkiego dobrego! Nie zapomnijcie dzisiaj celebrować samych siebie.

/na fotografiach: różne oblicza Oli/

Z ramą czy bez? O oczywistych i nieoczywistych życiowych wyborach.

Mona Lisa z odległości 3 metrów

Mona Lisa, Gioconda, Madonna, najsłynniejszy obraz świata. Dziwiła, fascynowała, intrygowała, stanowiła kanon piękna, wyznaczała trendy w malarstwie. Ikona.

Dziś, po upływie sześciu stuleci, do Luwru ustawiają się wielogodzinne kolejki, tylko po to by podejść do znamienitej Włoszki na odległość 3 metrów. Stamtąd widać niewiele:  wygładzoną, błyszczącą w odpowiednim świetle powierzchnię i piękna ozdobną ramę. Kobieta o androgynicznych rysach uśmiecha się bardzo subtelnie, jakby na obrazie nie wypadało uśmiechać się szeroko. Jest tajemnicza, nie pokazuje wszystkich kart. Jej zadaniem jest zaciekawiać i pociągać.

Z odległości 3 metrów nie widać rzeźbionych niewielkim pędzlem przez mistrza warstw farby i lakieru, nie widać grudek, marszczeń płótna, pęknięć. Niewielu zdaje sobie sprawę, że kolory Mona Lisy nie są kolorami nałożonymi przez Leonarda – te dawno już straciły swój oryginalny odcień. Przeprowadzona ostatnio  analiza obrazu wykazała, że tak naprawdę mamy do czyniania z trzema Mona Lisami, trzema na jednym płótnie, w różnych warstwach. Wygląda na to, że nawet da Vinci potrzebował więcej niż jednej próby.

Kiedy po godzinach oczekiwania wejdziemy do Luwru zobaczymy nieskazitelną damę w eleganckim i efektownym opakowaniu. Magnetyzujący i niejednoznaczny uśmiech. Mona Lisa doskonale wpisuje się w nasze oczekiwania.

Słyszę głosy, widzę obrazy

Nawet jeśli nie chcemy wpisywać się kanony, nie interesują nas czyjeś z góry ustalone standardy i decydujemy się na grę na własnych zasadach, oczekiwania społeczne oraz stereotypy dopadną nas i zaatakują w najmniej oczekiwanym momencie. Nasza sytuacja życiowa lub nasz wybór, jeśli w danym środowisku nieoczywisty, będzie traktowany jak gorszy. Wątpliwy. Wymagający wyjaśnień. By wiedzieć jak wysoko sięga poprzeczka i z której strony jest ustawiona nie musimy stać w długich kolejkach do muzeum, wystarczy, że odpalimy radio, TV,  telefon…dowolne medium.

Dzisiaj dosłownie co chwilę wyznaczone zostają nowe standardy, a docierające do nas głosy i obrazy mówią nam już nie tylko jak mamy wyglądać, ale jak żyć: co jeść (i na jakich talerzach), jak się ubierać, czym sprzątać, jaki sport uprawiać, co posadzić na naszym balkonie. Leonardo potrzebował 4 lat, żeby stworzyć dzieło i pokazać je światu. My potrzebujemy kilkunastu sekund i 3 kliknięć myszką. Wygładzamy nasze ciała i poglądy. Voilà! A wokół pojawią się coraz to bardziej atrakcyjne ramy dla każdego z aspektów naszego życia: dziś nie muszą nawet być pozłacane, dziś mogą być postindustrialne.

Singielka vs mężatka matka vs niematka: jak kobieta kobiecie nierówna

Niektóre ramy wydają się jednak nie zmieniać, tak, jakby duch czasu, postępu i social mediów nie miał do nich dostępu. Są głosy ciągle wtłaczające nas w ramy z niemodnym (ale jakim błyszczącym!) brokatem. Jeśli pada mniej lub bardziej niezręczne pytanie “Masz kogoś?”, a ty akurat jesteś singielką, to możesz być pewna, że następnie, jak kolejny wers mantry, padnie magiczne: Dlaczego? I chociaż w XXI wieku dopuszcza się myśl, że ktoś może być sam z wyboru, to należy ten fakt najpierw zweryfikować. Czy to wybór, czy może jednak coś poszło w naszym życiu nie tak… W takiej rozmowie, jeśli się odpowiednio wcześnie niewymiksujemy, będziemy musieli zabawić się w adwokata i przedstawić argumenty na naszą korzyść. Z góry zakłada się, że bycie singielką, to coś co wymaga uzasadnienia.

Zabawne, jestem mężatka od 3 lat, od ponad 7 w stałym związku: nikt nigdy nie zapytał mnie: “Masz męża, ale DLACZEGO?”. A szkoda. Może takie pytanie zadane w odpowiednim momencie uchroniłoby wiele osób przed bolesnym rozwodem lub nieszczęśliwą relacją, z której nie umieją (lub nie mogą) się uwolnić.

Niedługo sama zostanę matka, marzę o tym odkąd pamiętam, dużo przeszłam i poświęciłam żeby nią zostać. To mój świadomy wybór, pisze się na wszystkie blaski i cienie. Dla mnie to najważniejsze i najcenniejsze w życiu. Dla mnie. Nie przykładam swojej ramy do innych. Nie uważam, że macierzyństwo to jedyne najwspanialsze i najcenniejsze doświadczenie, które każda kobieta powinna przeżyć. Nie uważam tak: czy to kwestia mojego zdania, czy to po prostu nieprawda? Matki i niematki to często tak różne światy, że nie zachodzi pomiędzy nimi komunikacja. Przez lata oczekiwania na dziecko miałam okazję przyjrzeć się obu tym światom od podszewki.

Niektóre matki (co za szczęście, że znam, też wiele innych i mam sporo cudownych koleżanek!) z lekceważeniem i wywyższaniem odnoszą się do niematek:
– Ty nie masz dziecka to wiesz… to co ty robisz z wolnym czasem?!
– Jak urodzisz to pogadamy, wtedy zrozumiesz.
– Niewyspana? Ja już 3 lata nie śpię, jak będziesz mieć dziecko to dopiero się dowiesz co to jest niewyspanie.
– Dziecko wszystko zmienia, życie wywraca się do góry nogami, kiedyś się przekonasz!

Nie umniejszając w żaden sposób codziennemu heroizmowi (bo macierzyństwo rzeczywiście tego często wymaga) wielu kobiet zajmujących się swoim potomstwem, czasem wygląda to tak, jakby matki miały ustalony przez prawo/siłę wieczystą monopol na: niewyspanie i przemęczenie, brak wolnego czasu, przeżywanie głębokich przemian, oraz posiadanie tajemnej wiedzy “rozumienia życia” i poznawania podszewki świata. Macierzyństwo traktuje się wręcz jako jedyne, prawdziwe, najważniejsze, kluczowe wręcz doświadczenie kobiety, do którego każda powinna dążyć. Kobiety te nie mają jednak monopolu na “prawdziwe życie”, a macierzyństwo nie jest jedynym, wartościowym i niewątpliwie pięknym, ale ogromnie wymagającym doświadczeniem w życiu. Nie ma ono też większej wartości niż szereg innych. Nie istnieje jednostka pomiaru jakości i wartości doświadczeń i przeżyć w SI.

Znam sporo niematek, które radziły sobie w ekstremalnych sytuacjach i mierzyły się całym ogromem komplikacji, a z ich doświadczenia życiowego można czerpać garściami: przecierały szlaki, dawały dobro i radość, znosiły ból i cierpienia. Znam równie dużo matek, które prócz macierzyństwa los nie doświadczył żadnymi innymi trudami, a i one nie wybrały akurat nigdy żadnego mniej popularnego szlaku. Odnoszę wrażenie, że to właśnie te ostatnie najsilniej starają się wcisnąć inne kobiety w pozłacaną ramę z jakże bogatą ornamentyką, brutalnie wskazując, że niematka jakaś taka…nieoprawiona.

Niematka bywa poddana badawczemu spojrzeniu, podobnie jak w przypadku singielek, w celu weryfikacji. Od rezultatu badania zależy bowiem reakcja: czy przybrać wyraz współczucia i pocieszenia (biedna, pewnie nie może!), czy bardziej skonfundowania. I co najważniejsze, czy paść może sakramentalne: DLACZEGO? Jaka jest Twoja wymówka dla tego odstępstwa?  Jeśli jesteś kobietą w odpowiednim wieku bez partnera i/lub potomstwa możesz zostać zdeklasowana, spadasz w hierarchii, w galerii sztuki raczej nie zawiśniesz na głównej ścianie.

Znów, pewne wybory wydają się oczywiste: mojego rosnącego ciążowego brzucha nikt mnie nie zaczepił, krzycząc z nienacka: Sprawdzam! Nikt nie pociągnął za język: “Chcesz mieć dziecko? Ale dlaczego?”.  A są przecież matki, które w pewnych momentach niematkom zazdroszczą, a być może zastanawiają się w duchu: czemu właśnie im nikt nie postawił tego pytania. Może zyskałyby sposobność do zastanowienia, może nie przyszło im do głowy, że są inne opcje, może macierzyństwo odbiega zupełnie od ich wyobrażenia, a może widziały to macierzyństwo tylko z odległości 3 m?

Jeśli wybór wydaje się oczywisty, to czy na pewno wiemy, że mamy wybór?

Przywykliśmy do pewnych “oczywistości”, przyrośliśmy do pewnych stereotypów oraz konwencji (lub one do nas) na tyle mocno, że jej nie zauważamy. Poważne życiowe wybory i decyzje: o edukacji, podjęciu pracy, wejściu w relacje i założeniu rodziny traktujemy niekiedy jak fakt, że rano jemy śniadania. Wiadomo! I dziwimy się, że ktoś śniadań nie je.

Przykłady wyborów, które wydają się oczywiste i tych, z których, zgodnie z standem, należy się wytłumaczyć, można by mnożyć. W samym, wspomnianym już, środowisku matek także nie co dzień pojawia się tęcza: “Poród przez cesarskie cięcie? Dlaczego? Nie dałaś rady? Nie wiesz czym jest prawdziwy poród”. “Nie karmisz piersią? Dlaczego? Ojej, ale wiesz ze to gorzej dla dziecka i odporności?”.

Możemy sięgnąć do każdej dziedziny życia, a niezliczone przykłady znajdziemy z powodzeniem w męskim kręgu, choć same poruszane kwestie mogą być odmienne, to z pewnością namalowane są tymi samymi kredkami. Nieważne kim jesteś i co robisz zawsze znajdzie się okazja, aby ktoś podstemplował cię kodem kreskowym z informacją “produkt wadliwy nie spełnia norm”. To jedna strona medalu.

Druga, to tam, gdzie nie pada słowo: dlaczego. Dla wielu to strona bardziej słoneczna. Ironia polega na tym, że niektórych to słońce razi, zbyt łatwo (boleśnie i niezdrowo) się opalają, albo w ogóle lubią cienie i nieco chłodniejsze klimaty. Do tej słonecznej krainy trafili zwyczajnie, na oślep. Na lekcjach fizyki nie wyszli nigdy poza ruch jednostajnie liniowy, nie zauważyli, że oprócz windą do nieba można też pójść schodami, nie dostrzegli możliwości, albo nikt ich im nie pokazał. Męczą się teraz w skwarze.

Granice, albo argumenty z drugiej strony

Pytanie o uzasadnienie naszych mniej popularnych wyborów nie zawsze wynika ze złych intencji, lecz jest spowodowane jest troską. Ma jednak kluczowe znaczenie czy jest to troska o dobre samopoczucie danej osoby, czy troska o to, że nie pasuje do ramy? Nie zawsze zależy to od tego komu przyjdzie nam się tłumaczyć: bliskim znajomym i rodzinie, sąsiadom z bloku, pracodawcy, lekarzowi lub pani z warzywniaka “Szczęśliwy pomidor”. Każdy może być nam życzliwy, tak, jak każdy może stać na straży własnego porządku.

“Gdzie jest granica?” pada nie-pytanie, ale argument z drugiej strony barykady. Nie ma porządku, nie ma zasad, nie ma lepszych i gorszych wyborów, jest anarchia. Skoro mogę wybierać wszystko, to może mogę śmiecić i zanieczyszczać środowisko? Jeździć łamiąc przepisy? (Proszę się nie przerazić, argument zasłyszany z ulicy) Jeśli pozwolimy na śluby homoseksualne, to co będzie kolejne…?

A mnie się to wszystko wydaje zupełnie proste. Nie mam problemu z postawieniem granicy, jest ona dla mnie wręcz oczywista: czy swoim wyborem krzywdzę siebie lub inna istotę, bądź konsekwencją mojego działania jest jakaś szkoda? Granicą naszych wyborów nie powinny być ramy nałożone przez społeczeństwo, ale drugi człowiek. Wtedy nie ma anarchii. Jest wielość, różnorodność, bogactwo i perspektywa. Niepotrzebne są argumenty.
Wtedy wszystko staje się proste.

Tak. Nie.
Nie. Tak