najbardziej na świecie
boje się być banalna
codziennie
ocieram się
o banał swoich uczuć
ocieractwo niezdrowe
gorsze niż ekshibicjonizm
nie wierzę, że wszystko jest po coś
a spadająca cegła
ma cel
sens
nie wierzę w sens
jest przereklamowany
tak samo
nie wierzę w przypadek
przypadki nie chodzą parami
jednocześnie żywe
i martwe jak kot Schrodingera
nie chodzą
kiedy nie patrzę
skóra na palcach
coraz bardziej
pomarszczona
starte linie papilarne
nie wierzę w linie
koła kwadraty
i inne kształty
nie wierzę
w to dokąd idę
czy idę
aby na pewno
Nie otwiera się
wszystkich puszek pandory
na raz
złe słowa
zły dotyk
i złe miłości
demony
niedożywione krzywe koślawe
i te wypasione
przez lata
potem trudno
z powrotem zamknąć,
oprzeć siebie
o ścianę
o mur
stojący gdzieś
obok
nie mój
nie dzieli się włosa
na czworo
szesnaście
sześćdziesiąt cztery
jak
komórki
które się nie dzielą
czekam
aż się przepoczwarzę
zamienię
gorzej kiedy wyskoczy
error
kara
dla ciebie za opieszałość
działanie fair play i zgodnie z zasadą
kara dla mnie
za zbędność
za nadgorliwość
nadzieje i oczekiwania
za dobre chęci
te, co nimi piekło wybrukowane
i za te złe
chęci tylko dla siebie
bez względu na konsekwencje
bezwzględne
bo kiedy mówisz
nie pozwolę Ci umrzeć
to czuję twoje słowa
jak rzeczywistość
trzeba zabić tę miłość
oswojoną i ufną
jak pies
ogrodnika
co jada tylko
miłosny pasztet
trzeba zabić tę miłość
z podrobów i mięsa
z wszystkich wnętrzności
z żył
we dnie
i we śnie
trzeba zabić te miłość
nieprawdziwą
zmyśloną
z potrzeby
ducha
i głowy
trzeba ją zabić
na śmierć
na styku
rzeczywistości
i fantazji
spoczywają
w spokoju
moje palce
łatwiej
być
kimś więcej
niż się
jest
patrzę na zdjęcia
kadry
uśmiechy
karmię oczy
place
skórę
łatwiej dać ciała
niż oddać duszę
niedoopiekowane
ładne słowo
szkoda
że nie istnieje
jak nie istnieją
niedoopiekowane
dzieci
i wstyd
przed samym sobą
nie do
nawet kiedy
oddychać przestanę
zakopią mnie
spalą rozrzucą ptakom
nawet wtedy
w przyrodzie zostaną
moje myśli nieubłagane
twoje słowa
co stały się moją skałą