Miesiąc: grudzień 2021

Podsumowanie

Grudzień to dla mnie zawsze, ale to zawsze, czas podsumowań. Nie dlatego, że kończy się rok, bo wraz z jego końcem nie zmienia się nic, prócz cyfry na końcu daty. Podsumowanie można zatem robić i w maju i we wrześniu, ale ja swój czas liczę do urodzin do urodzin, a pech (a może szczęśliwy traf) chciał, że przypadają one akurat na przedostatni dzień roku.

Deprywacja snu, gorączka u dziecka i chaos w głowie sprawiają, że trudno zebrać i poukładać w głowie myśli i przeżycia. Z pomocą przyszedł mi dziś post znajomej, która wrzuciła kilka pytań, na które warto sobie odpowiedzieć na koniec roku.

Odpowiadam na nie i czuje smutek pożegnania z tym co, było oraz niepokój pomieszany z ekscytacją przed tym co, będzie. 

Najważniejsza lekcja jaką wyciągnęłam w 2021 roku to to, że samemu to można sobie… Nauczyłam się jak czasem bardzo potrzeba wsparcia, pomocy, a niekiedy po prostu obecności innych ludzi. Nauczyłam się nie bać się prosić o pomoc. Że nie ze wszystkim można (i nie ze wszystkim trzeba) radzić sobie samemu (albo we dwoje). 

2021 na zawsze zostanie rokiem mojego syna. Spełniło się moje marzenie i dałam początek nowemu istnieniu, a nasze pierwsze spotkanie to najmagiczniejszy, najszczęśliwszy moment w życiu. To wydarzenie będę trzymać mocno w sercu do końca moich dni. Jestem dumna z tego, że sprowadziłam Oresta na ten świat i mimo trudu porodu daliśmy oboje radę. Jestem dumna z tego, czego dokonało moje ciało.

Zostałam matką, a właściwie nadal jestem w procesie stawania się nią. Ta nowa rola wchłonęła na jakiś czas wszystkie pozostałe i ciągle (nie)ograniam jak znaleźć dla nich czas i przestrzeń. Macierzyństwo wchłonęło mnie, przeżuło i wypluło.  Gdzieś tam na świat próbuje wydostać się moje zaślinione (dosłownie, dziecko ząbkuje) JA. 

Myślę o ogromie miłości, czułości, zrozumienie, które otrzymałam od bliskich, znajomych, a szczególnie od mojego męża i to jemu należą się ogromne podziękowania. Za to, że stał za mną murem, wtedy, kiedy ja się chwiałam. I to mój mąż, bliscy, przyjaciele dodawali mi siły. Czasem przejmując różne obowiązki, nosząc z poświęceniem Małego, a innym razem dobrym, albo i nie, niedobrym słowem, słowem pełnym trudu, zmęczenia i zwątpienia, głosem mówiącym: hej, ja też tak mam. Najwięcej siły paradoksalnie dodawali mi Ci, którzy głośno mówili, że trudno, smutno, samotnie, bo to oni ściągali mi z barków ciężar “przymusu szczęśliwości”, bycia słodko-pierdzącym i wymiotowania tęczą. Odważnie machali do mnie ręką, kiedy zapędzałam się w kozi róg idealnych obrazków niby-codzienności.  #bezlukru i #bezściemy o wiele łatwiej jest żyć.

Rozczarowaniem roku była pseudopomoc i pierdyliard złotych rad na tematy niemowlęce. Żadna rada mi nie pomogła, większość wywołała niepewność, często wyrzuty sumienia i poczucie bycia gorszą matką. Żałuję, że nie byłam mądrzejsza, bardziej asertywna, że przyjmowałam każdą “pomoc”, a nie wyłącznie taką, jakiej potrzebowałam. Żałuję, że nie miałam więcej pewności siebie, siły przebicia, że moje ciało poddało się deprywacji snu i zaczęło chorować. Najtrudniejszymi momentami tego roku były choroby: moje – gdy pokonała mnie własna fizyczność; mojego dziecka – gdy pokonało mnie zamartwianie się. 

Najsmutniejsze były chwile kiedy czułam się sama, osamotniona, niezrozumiana, daleko od bliskich. Bardzo brakowało mi wspólnie spędzonego czasu, wspólnych celebracji, bycia razem w grupie, poczucia przynależności do czegoś większego.

W 2022 chcę czuć, że jestem w tym miejscu, w których chcę być, a nie ciągle w drodze, w procesie przepoczwarzania się, pracy nad sobą, zmieniania podcinających skrzydła nawyków i myśli. Chcę być zadowolona z tego kim jestem, jaka jestem, gdzie jestem. 

Pragnę spędzać jak najwięcej czasu z ludźmi – chce odwiedzać moją rodzinę, przyjmować znajomych kiedy tylko się da. Od prawie dwóch lat siedzę w zamknięciu i nie zniosę kolejnego takiego roku. 

Obawiam się, że nie podołam obowiązkom matki, niewystarczająco zadbam o rozwój mojego dziecka, że nie dam mu tyle miłości, troski, przestrzeni ile potrzebuje. Boję się, że nie znajdę czasu i przestrzeni na siebie, na własne plany i realizacje zawodowo-życiowych pomysłów. Boję się, że się poddam i oddam siebie walkowerem.

Chciałabym bardziej skupić się na byciu tu i teraz, wyciskaniem każdej chwili do oporu, zamiast wybiegania w przyszłość. Chcę koncentrować się na tym co teraz mam, a nie tym czego aktualnie mi brak.  Chcę się nauczyć odpuszczania i zachowywania spokoju kiedy wokoło toczy się burza. Chcę się nauczyć tego, czego nie nauczyłam się w 2021, tego na co zabrakło mi energii, a co nadal aktualne z mojej listy 21 życzeń na 2021 rok.

W 2022 nie chcę podróżować w dalekie kraje. Chcę podróżować do bliskich, chcę aby oni mogli odwiedzać mnie, chcę wyprawić wymarzony piknik z przyjaciółką, popływać w jeziorze, pospacerować z synkiem po lesie, biegać z dzieciakami po rodzinnym podwórku.

Niewątpliwie 2022 przyniesie mi mnóstwo wyzwań, w końcu jest teraz ze mną bardzo młody człowiek, któremu muszę pomóc poznać i pokochać świat. Niewątpliwie nie raz poniosę porażkę i umiejętność wybaczania sobie to lekcja, której nadal nie przerobiłam. Marzę o tym, by dać szczęście moim bliskim, by zaopiekować ich potrzeby, by stworzyć im odpowiednie warunki. Marzę, żeby dać im to wszystko zachowując coś dla siebie, bo już wiem, że na rozładowanym akumulatorze daleko nie zajadę. Wiem, że muszę nauczyć się brać (więcej, efektywniej), po to, żeby więcej dawać.

Chcę znowu tworzyć.

A za rok o tej porze chcę powiedzieć sobie: Udało się, dokonałam tego!