Uprzejmie donoszę, że będąc młodą matką, póki co, nie zrozumiałam, nie przekonałam się, nie przewartościowałam całego swojego życia i nie przewróciło się ono do góry nogami, jak tłumaczyli, wieszczyli, a czasem nawet grozili inni. Może jeszcze się to wszystko stanie. Czekam. I’m still standing, jak śpiewa Elton John.
I nie śpię, bo trzymam dziecko (uf, wreszcie wystarczająco dobry powód by nie spać), oraz pełnię funkcję baru mlecznego otwartego 24h na dobę. Przeżyłam już kilka ataków mini paniki z kategorii: czy moje dziecko nie jest chore i czy oddycha, oraz zaliczyliśmy już wizytę nocną u lekarza (wszystko okazało się być „w porządku”, czymkolwiek byłby ten porządek). Mój syn jest bez wątpienia najpiękniejszym małym człowiekiem na świecie, co nie zmienia faktu, że czasem wygląda jak Ryszard Kalisz, a czasem jak Eminem (tak, robię memy ze swoim dzieckiem, nie, nie upublicznię tych memów).
Póki co, jedno mogę powiedzieć z całą pewnością: mnie, oraz pewnie większości matek po raz pierwszy oraz części matek po raz drugi i enty, należy się doktorat honorowy z niewiedzy. Albo chociaż jakiś tytuł mistrzowski… puchar… No, dyplom przynajmniej.
Jako że ciąża trwa 9 miesięcy, a ja większość z tego okresu spędziłam na zwolnieniu to tak naprawdę miałam sporo czasu, żeby się do tych początków życia we troje przygotować. Chodziłam do szkół, na kursy i czytałam książki. Przy zderzeniu teoria vs rzeczywistość, teoria zasłużyła co najwyżej na mocne 2/10. Może i opieka nad noworodkiem nie jest to fizyka kwantowa ani wyższa matematyka, może, ale np mój mąż szybciej wylicza trajektorię lotu na Marsa niż stwierdza, czego akurat dziecko potrzebuje, ja zaś co najmniej kilka razy dziennie zastanawiam się: czy TO jest ok?
Kilkunastodniowy młody człowiek budzi się nagle z przeraźliwym krzykiem. Zły sen (czy noworodki mają sny?), nagły ból (czego?), strach (przed czym?)? Młody człowiek chce jeść co godzinę, młody człowiek nie chce jeść, choć minęły już prawie cztery. Śpi niemal cały dzień. Niemal cały dzień nie śpi… Skąd wiadomo czy z tą kruchą, maleńką, najdroższą istotą na świecie, z tą której gotowi jesteśmy przychylić nieba, wszystko jest ok? NIEWIADOMO. Dopóki samo nie powie, to nigdy nie wiadomo. Gdzie jest granica pomiędzy czujnością i wyłapaniem pierwszych oznak dyskomfortu albo choroby, a paranoją i dzwonieniem po lekarzach 3 razy w tygodniu? Tego też nie wiem. Z pewnością jest ona cienka. I bardzo, bardzo śliska.
Życia nie ułatwiają setki sprzecznych komunikatów docierających zewsząd każdego dnia: karm tylko piersią na żądanie, karm 8-12 razy na dobę, karm nie częściej niż co 2,5-3 godziny, może masz za mało pokarmu, może za tłusty/za chudy (moja ulubiona brednia!) dokarmiaj mieszanką, nie dokarmiaj, dopajaj w upał, nie dopajaj, kładź tylko na pleckach, kładź tylko na boczku, może się nie najada, może się przejada, nie noś, bo się przyzwyczai, noś ile tylko chce, bo potrzebuje bliskości, zakładaj czapkę, nie zakładaj czapki, pozwól dziecku spać z wami w łóżku, tylko niech nie śpi z wami w łóżku, daj mu smoczek, tylko nie podawaj smoczka… serio, można od tego zwariować, wiem, bo zdążyłam być temu bliska.
Wiadomo, że chcę dla mojego dziecka jak najlepiej, ale nie sposób się odnaleźć w często niezrozumiałych komunikatach kilkutygodniowego malucha (machanie nóżkami, płacz, kwilenie) oraz morzu zwykle nieproszonych rad, opinii oraz wyczytanych w książkach i internatach informacji.
Trzeba koniecznie powatarzać mi milion razy dziennie, że nie jestem złą matką, bo po 3 godzinach snu na dobę* w trybie: godzina, godzina, 3 razy po 20 minut, nie mam siły nosić na rękach mojego dziecka, bo nie pozwalam mu spać przy piersi cały czas (muszę też jeść, spać i chodzić do toalety), bo nie umiem go uspokić na rękach (bo przy mnie cąly czas szuka piersi, choć wcale nie jest głodny). Przy mniej niż milionie powtórzeń zaczynam mieć poważne wątpliwości. A informacja że „moje dziecko/dzieci tak nie miały” budzi lawinę myśli z kategorii: to co jest ze mną nie tak? Dlaczego? NIE WIEM!
I tak, od kilka tygodni wykonuje codzienny trening niewiedzenia. Nie jest to łatwe. Powtarzam zatem niczym He-Man: Na potęgę posępnego czerepu – mocy przybywaj!
*Deprywacja snu – czyli jego niedobór którego konsekwencjami są zaburzenia funkcji poznawczych, rozdrażnienie i ogólny spadek sił witalnych. Zbyt mała ilość snu może być także przyczyną nadwagi, nadmiernego pobudzenia lub cukrzycy, a nawet prowadzić do śmierci w ekstremalnych przypadkach. Do innych potencjalnych skutków należy zaliczyć depresję, niską samoocenę społeczną oraz choroby nowotworowe. [Źródło: Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Deprywacja_snu]